14.06.2014

"Interesy i przyjemności"

  Skręciłam w ciemną uliczkę. Już od dawna nie boję się ciemności, ale to miejsce przyprawia mnie o gęsią skórkę. Za dużo złych wspomnień związanych z tym miejscem. To właśnie tutaj prawie zostałam zamordowana przez chłopaka. Oczywiście wiedziałam, że się wkurzy jak mu powiem o zerwaniu z nim. Ale skąd mogłam wiedzieć, że będzie próbował mnie zabić? Oczywiście mając talent nocnego łowcy obroniłam się. Parę razy zrzuciłam go z dachu. Ile? Nie wiem, straciłam rachubę.
-Satrina- męski głos wyrwał mnie z wiru wspomnień.
-Ty jesteś Alat, tak?- Spytałam.
Skinął głową. Był to wysoki, zielony demon. Miał szpiczaste uszy a z nosa płynęła mu jakaś ciecz. -Masz katar? Nie wiedziałam, że demon chorób może być przeziębiony- zażartowałam
- Przychodzę do Ciebie w sprawie naszej umowy. Masz tego człowieka?
-Em… Trochę byłam zajęta. Poza tym ostateczny termin oddania go w Twoje ręce przypada w przyszły wtorek.
-Demonom nie każe się czekać, zapamiętaj to sobie jeśli chcesz przeżyć.
-Nie tkniesz mnie. Nie miałby kto odwalić za Ciebie czarnej roboty. Nie groź mi jeśli nie możesz spełnić tych obietnic.

  Odwróciłam się i poszłam w kierunku głównej ulicy. Mając na uwadze swoje bezpieczeństwo wolałam jeszcze dziś spełnić swoją część umowy. Mimo swojej arogancji wiem, że niektóre demony są tępe i nierozważne, wiec mogą pod wpływem impulsu mnie zabić.
Wyjęłam komórkę i zadzwoniłam do Gale’a.

-Cześć skarbie. Spotkamy się?
-Śmieszne, właśnie miałem do Ciebie dzwonić w tej sprawie. Przyjdziesz do mnie dziś wieczorem? -Dobrze.
O godzinie 19 już wchodziłam po schodach jego wielkiego domu. Gale powitał mnie szerokim uśmiechem który odwzajemniłam. Był ubrany w fioletową koszulę i czarne jeansy. Bez pytania wziął mnie za rękę i zaprowadził do salonu. Uwielbiałam tej pokój.
  Był przestronny i pomalowany na szaro. Drogie wyposażenie ale bez zbędnych wariacji. Dziś jednak było inaczej. Na stole stał bukiet róż oraz szampan, na podłodze były porozsypywane płatki róż. Wszystko wyglądało jak z bajki.
-Satrino… Wiem, że dla większości par byłoby to dziwne ale my nie jesteśmy pospólstwem. Jesteśmy Nocnymi Łowcami. Mam nadzieję, że nie wyda Ci się to nachalne. Znamy się od 2 lat. Kocham Cię i oddałbym za Ciebie życie. Mam nadzieję, że ty kochasz mnie równie mocno. Każdego dnia widzę w Twoich oczach miłość dzięki której nadal żyję. Może pierścionek jest tradycja przyziemnych ale chcę Ci go ofiarować, należał do mojej matki. Wyjdziesz za mnie?
-Gale, tak. Po tysiąckroć tak.
  Klęcząc chwycił moją rękę próbując nałożył mi na palec pierścionek. Wolną rękę schowałam z tyłu. Nie odwracając głowy chwyciłam butelkę szampana i uderzyłam nią w głowę Gale’a. Niczego się nie spodziewając nie zdążył się nawet zorientować co się dzieje. Teraz leżał nieprzytomny na podłodze. Pobiegłam do piwnicy i przyniosłam linę. Związałam mu ręce i nogi.
  Nie marnując czasu na odpoczynek zabrałam się za rysowanie pentagramu by wezwać Alata. Po paru melodyjnych słowach pojawił się.
-Kto śmie mnie wzywać?- Zapytał tubalnym głosem.
-To ja. Pamiętasz? Widzieliśmy się dziś rano.
-Czego chcesz?
-Spójrz kto leży na ziemi. To jego chciałeś.
-Znakomicie. Mam ze sobą zapłatę dla Ciebie.
Rzucił mi duży worek. Znajdowały się w nim nasiona Asfodelusa. Rozmazałam pentagram by Alat mógł przyjść i zabrać Gale’a.
-Do widzenia Nocna Łowczyni. Jeszcze nie raz się spotkamy.
Po tych słowach zniknął zostawiając chaos w pokoju. Jeśli Gale’a teraz nie będzie to mogę się rozgościć tutaj przez jakiś czas. Poszłam do sypialni. Sięgnęłam po pilota i włączyłam telewizję.
                                                        
  ***
 
  Kiedyś bardzo chciałem mieszkać w Londynie. To było w sumie moje marzenie… no może poza zniszczeniem Clave. Ojciec nigdy nie chciał mnie puścić, bredząc coś że sobie sam nie poradzę. Haha, większego naiwniaka w życiu nie widziałem. Że niby ja sobie nie poradzę? No może i miałem 12 lat ale nawet w tym wieku, byłem z 15 razy bystrzejszy od niego. No i wracając pomyślałem, że skoro już jestem dorosły a ojciec nie żyje, mogę się tam w końcu przeprowadzić.
  No więc Londynie witaj. Łatwo było znaleźć mieszkanie, mam mnóstwo kasy. Nie, nie powiem skąd. Gorzej było z kupieniem… wszystkiego. No ale mam już to co potrzebne, więc stwierdziłem że po tych męczących 24 godzinach czas odpocząć. Położyłem się już na kanapie gdy nagle zadzwonił telefon.
-Johnnatan Christopher Morgenstern- odezwałem się do urządzenia
-Dominic John Astaroth, jeśli tak chcesz się bawić- usłyszałem dźwięcznie śmiejący się głos.   Dominic był moim najlepszym kumplem. Znałem go od urodzenia. Nasi ojcowie się przyjaźnili. Jego, był jednym z najpotężniejszych demonów a mój… no chyba wiemy kim.
-Ooo Astaroth- zaśmiałem się-  już myślałem że nie żyjesz
-Nie no bez przesady, po prostu długo nie mogłem Cię znaleźć
-Dobra, masz jakieś 5 minut na opowieść swojego życia bo właśnie robię coś naprawdę ważnego -Niech zgadnę. Położyłeś się na kanapie i masz zamiar oglądać telewizję?- spytał „poważnie”
-Ahh Jak ty mnie dobrze rozumiesz bracie
-Haha a gdzie jesteś?
-Pamiętasz moje dziecięce marzenie?
-O zniszczeniu Clave?
-Nie nie to drugie
-Aaa Londyn?
-No i właśnie tutaj jestem
-No nie mów!
-Właśnie tak
-Bo ja też tu jestem!
-Łooo! Nareszcie! Znowu razem przyjacielu. No dobra miło było znów usłyszeć twój cudowny głos, ale twoje 5 minut minęło- powiedziałem.
  Tylko on mógł wiedzieć że sarkazm dający się słyszeć w moim głosie, był wyrazem dziwnego acz mocnego uczucia którym go darzyłem.
-Dobra dobra frajerze, i tak wiem że mnie kochasz
-Spierniczaj na bambus lamusie- wykrzyczałem ze śmiechem i odłożyłem słuchawkę.
  Taki był właśnie Dominic. Taki jak ja. Uśmiechnąłem się sam do siebie, co wyglądało mniej więcej jak uśmiech psychopaty mówiący: Zgwałcę Cię mała. Na szczęście za chwilę się opanowałem i włączyłem telewizor, tak naprawdę zbytnio się nim nie przejmując…

1 komentarz: