23.07.2014

Samotne dni



Obudziłam się gdy na dworze jeszcze było ciemno. Budzik wyświetlał godzinę 3:52. Starałam się wstać jak najciszej by nie zbudzić Jonathana. Umyłam zęby, uczesałam włosy, ubrałam się i zostawiłam liścik Morgensternowi. „Wyjeżdżam na parę dni, bądź grzeczny w moim domu. W przeciwnym razie następnym razem obudzisz się z ogolonymi brwiami. Satrina.” Wyprowadziłam walizkę przed dom. Od zimnego powietrza dostałam gęsiej skórki. Księżyc jasno świecił na niebie ukazując dachy innych domów. Ciekawe czy Ci wszyscy śpiący ludzie wyczuwają, że nadchodzi cos potężnego. Nawet głupie i ślepe Clave musi coś podejrzewać. Jonathan jest ostatnio za cichy. A gdy jest cichy to znaczy, że planuje coś wielkiego. Po drodze na lotnisko wstąpiłam do całodobowego sklepu. Kupiłam parę chipsów, batoników musli i wodę gazowaną. 2 godziny później siedziałam już w samolocie. Niestety samolot był tak przepełniony, że musiałam siedzieć obok jakiegoś faceta. To co początkowo brałam za tatuaż wystający sponad kołnierzyka jego fioletowej koszuli okazało się runą. Gadał z kimś przez telefon. Głos wydobywający się ze słuchawki był na tyle głośny bym mogła usłyszeć rozmowę.
-Il check-in inizia alle 13:00
-Ja. Nie. Mówić. Po. Francusku.- Odpowiedział do kobiety z którą rozmawiał i rozłączył się. Spojrzałam na niego z rozbawieniem i zachichotałam.
-Czego się szczerzysz?- warknął nie podnosząc na mnie wzroku.
-Widziałam w swoim życiu wiele idiotów. Po pierwsze to było po Włosku. Po drugie tamta Pani i tak Ciebie nie zrozumiała. Po trzecie grzeczniej proszę się do mnie zwracać. Już chciał mi odpyskować gdy spojrzał na mnie i dosłownie go zatkało. Zaczerwienił się.
 -Przepraszam Panią najmocniej. Miałem ciężki dzień i nie kontroluję swoich emocji.
-Średnio obchodzą mnie pańskie pobudki. Czy to w złym nastroju czy dobrym nalegam aby traktował Pan kobiety z szacunkiem. Otworzyłam gazetę i udawałam, że czytam aby pozbyć się natręta. Po 15 minutach wpatrywania się w obrazki zaczęły mi się one zamazywać przed oczami i zasnęłam. Ze snu obudziło mnie szturchanie w ramię.
-Proszę Pani. Dotarliśmy na miejsce- Powiedziała blond włosa stewardessa. Przetarłam oczy zapominając o makijażu. Super. Pewnie teraz wyglądam jak panda. Za oknem było bladoniebieskie niebo. Powoli wstając z niewygodnego fotela chwyciłam bagaż podręczny i wyszłam stąd. Moje ciało przeszył zimny wiatr. Po odebraniu reszty bagażu ruszyłam w stronę postoju taksówek. Już miałam otworzyć drzwiczki samochodu gdy smukła ręka pociągnęła mnie za ramię. Moim oczom ukazała się blondynka o szaro-niebieskich oczach. Była niższa i chudsza ode mnie. Miała na sobie niebieską bluzkę z długim rękawem i czarne obcisłe jeansy.
 -Skąd wiedziałaś, że tu będę, Avis? Uśmiechnęła się figlarnie.
                                                                   ***
Obudziłem mniej więcej o godzinie 14.
-O kurde- wykrzyknąłem spoglądając na zegarek. Złapałem za spodnie i wsunąłem je pośpiesznie na czarne, markowe bokserki.
-Czemu mnie nie obudziłaś?- wrzasnąłem na cały dom. Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. Pewnie wyszła. Pomyślałem. W sumie to dlaczego ja się tak śpieszę? Zdziwiłem się. Poszedłem więc spacerowym krokiem w stronę kuchni.
-O, Satrina zostawiła liścik- Powiedziałem cicho sam do siebie. Wziąłem jabłko i usiadłem na wyspie kuchennej, zabierając się do czytania. Szybko przeleciałem wzrokiem, tekst napisany na małej, białej kartce.
-Oho- mruknąłem- No wiedziałem, że gdzieś poszła ale nie sądziłem że na tak długi czas… ciekawe gdzie i po co. No cóż, ugryzłem ostatni kawałek owocu i ruszyłem do drzwi. Mam kilka dni dla siebie. Czas zwiedzić trochę ten dom. Pierwsze co, udałem się do salonu. Tam jeszcze nie byłem. Spojrzałem na ogromny telewizor i stojącego pod nim Xboxa, O kurde-pomyślałem-Ona ma tu strzelanki i najnowszą FIFE. No to koniec. Dzwonię po Dominica. Chwyciłem swojego iPhone’a i wybrałem numer przyjaciela, sadowiąc się na wygodnej, skórzanej kanapie. Odebrał już po pierwszym sygnale:
-Jo?-spytał
-Stary, słuchaj mam tu genialne gry na konsolę i wielką paczkę chipsów. Poza tym musimy pogadać. Przyjeżdżaj- usłyszałem charakterystyczny śmiech, a już po chwili melodyjny głos.
-No, niecodziennie dostajesz propozycje pogrania na konsoli z Jonathanem Morgensternem. Co dalej ptysiu? Włączymy sobie My Little Pony i będziemy malować paznokcie?- uśmiechnąłem się do słuchawki.
-Oj, stul pysk frajerze. Albo tu przyjeżdżasz sadzić ze mną stokrotki albo zadzwonię do kogo innego.-Usłyszałem jak Dominic się szczerzy
-No ciekawe do kogo
-No, do tego no, jak mu tam? Oj dobra po prostu przyjedź
-No okej, już jadę. Tylko może podałbyś mi adres?- zapytał drwiąco
-A tak, już- powiedziałem po czym dokładnie określiłem miejsce swojego położenia i rozłączyliśmy się po krótkim „Na razie”. Za jakieś 20 minut usłyszałem dzwonek do drzwi. Poderwałem się ucieszony. Trudno się przyznać ale kocham tego sukinkota jak brata. Otworzyłem drzwi i od razu wybuchnąłem śmiechem widząc jego minę.
-No,no. Tak myślałem że w klitce to ty mieszkać nie będziesz, ale nie sądziłem że będzie to taka willa. Nie ukrywam zdziwienia.
-Dominic. Spójrzmy prawdzie w oczy. Wyglądasz jak srający kot na puszczy- powiedziałem po czym obaj zaczęliśmy się śmiać.
-Ale niestety to nie jest mój dom
-Co? Jak to nie twój?
-Oj coś czuję że czeka nas długa rozmowa- uśmiechnąłem się do przyjaciela i razem weszliśmy do środka.

15.07.2014

Planu część dalsza



 To było dość zaskakujące, że plan Satriny tak szybko zaczął działać. Mówiła coś co prawda o tym, że długo nie będziemy musieli czekać, ale jak mam się tak szczerze przyznać, to zbytnio jej nie słuchałem. Trochę za bardzo się nią zachwyciłem i wyszło tak, że nie mam pojęcia o co chodzi.
Mam jako takie pojęcie o planie, ale tylko do tego momentu. Dalszej części planu, niestety, nie była mi łaskawa przedstawić.. Po wypowiedzeniu komunikatu, wampir odwrócił się i odszedł w stronę fabryki. Satrina przycisnęła mnie z powrotem do ściany namiętnie całując.
Odwzajemniłem pocałunek, wiedząc jednak, że teraz już musimy działać.
Odsunąłem ją powoli od siebie.
-Satrino, ja wiem że mnie bardzo pragniesz, ale musimy wziąć się do roboty- mówiąc to uśmiechnąłem się łagodnie.-Wiesz dobrze że i ja tego chce, ale musimy to niestety przełożyć na kiedy indziej. - Odsunęła się ode mnie.
- Może gdybyś zapiął rozporek, to łatwiej byłoby mi sie hamować.
-Co?- popatrzyłem ze zdziwieniem na swoje spodnie. –Przecież nie mam rozpiętego rozporka.- tej chwili Satrina przesunęła palcem po zapięciu moich dżinsów.
-Ups. No to teraz już masz - powiedziała i uśmiechnęła się zalotnie.
 Lubię czuć na sobie dotyk jej skóry. Spojrzałem na nią, a na mojej twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech. Podszedłem do niej, rozsunąłem jej bluzę i podciągnąłem bluzkę do góry. Moim oczom ukazał się niesamowicie płaski brzuch i kawałek czarnego stanika.
-A może ty nie świeciłabyś tak ciałkiem co? - Spytałem uwodzicielsko.
Satrina spojrzała na mnie gniewnie, a ja dodałem:
-Ups. No to chyba już jesteśmy kwita. - Zemsta była słodka.

 Jednak już za chwilę nie mogłem się oprzeć zdziwieniu, gdy dziewczyna ściągnęła bluzka i powiedziała:
- No to idziemy zobaczyć co u reszty wampirków.- Oniemiały patrzyłem, jak w samym staniku kroczyła ku opuszczonej fabryce. W końcu pobiegłem za nią.
-Nie będzie Ci trochę za zimno?
-Twój widok mnie rozgrzewa-bluzką, którą trzymała w ręku rzuciła w moją twarz. Złapałem ją w locie. Zdjąłem swoją kurtkę i założyłem jej na ramiona.
-Przecież mam bluzę-powiedziała śmiejąc się.
-No przepraszam że próbowałem być romantyczny - Obruszyłem się - Nie to nie. Oddawaj.
-Wiesz co? Chyba jednak ją zatrzymam. - Uśmiechnąłem się lekko.

 To była dziwna noc. Mimo to chyba najlepsza w moim życiu.
                                                                     ***
 Na podłodze leżało mnóstwo wampirów. Niektóre były zdezorientowane inne nadal nieprzytomne. Spoglądając z ukosa na Jonathana odniosłam wrażenie, że dopiero teraz dostrzegł jak dobry jest mój plan. Idąc u jego boku czułam się jak Księżniczka.
 Zaśmiałam się w duchu z mojego starego przezwiska. Princess Of Darkness. Teraz ten tytuł nabiera nowego, głębszego znaczenia. Księżniczka i Książę Ciemności… Brzmi ekscytująco.
-O czym myślisz?- spytałam chcąc przerwać ciszę.
- O rodzicach.- Odpowiedział smutno. Przyjrzałam mu się uważnie.- Eee tam. Sentymentalne badziewie, chodźmy dalej.
-Hm… Dziwna chwila o rozmyślanie o rodzicach. No wiesz, kroczymy wśród nowej armii wampirów i tak dalej.- Kompletnie go nie rozumiałam.

To był nasz bilet do wygranej a on myśli o ojcu tyranie i wyrodnej matce. Nie chcąc jednak wszczynać kłótni nic więcej nie powiedziałam. On również milczał.
- Ty- wskazałam palcem na przywódcę Klanu- Przekaż reszcie, że macie się stąd nie ruszać. Jedynym pretekstem do opuszczenia tego schronienia jest zdobycie krwi. Jasne?
-Tak jest Madame.

 Ja i Jonathan wyszliśmy z tego zatęchłego miejsca. Naszym oczom ukazało się niesamowite, gwieździste niebo. Aż dziwne, że po pół godzinie spędzonej w obskurnym miejscu człowiek dostrzega piękno które zwykle ignoruje.
-Mogę iść do Ciebie? Mój dom jest trochę dalej.
-Dobrze, znajdzie się dla Ciebie miejsce.

 Przez całą drogę mój książe szedł w pewnym dystansie ode mnie. Przestał żartować, całować mnie, nie splótł swojej dłoni z moją. Chciałam go jakoś… Hm… Pocieszyć? Ale nie nadawałam się do tego. Nigdy nie rozumiałam dlaczego ludzie przejmują się bliskimi którzy ich skrzywdzili.
 Gdy dotarliśmy do mojego domu poszłam od razu do swojej sypialni. Liczyłam, że Jonathan przyjdzie do mnie. On jednak wybrał inny pokój. To chyba tyle jeśli chodzi o naszą upojną noc. Nie słyszałam chrapania z sypialni Jonathana. Pewnie tak jak ja nie może zasnąć. Nie wiedząc co zrobić z tym fantem wyszłam na balkon się przewietrzyć. Po raz pierwszy dopadły mnie wątpliwości co do mojej przyszłości. Uświadomiłam sobie, że niekoniecznie będę na tronie obok Jonathana. On nie tylko mnie pożąda, chce również swojej siostry Clary.
-Trzeba będzie ją wyeliminować – powiedziałam szeptem sama do siebie.

Czując suchość w gardle poszłam do kuchni. Po drodze zapukałam głośno do jego pokoju
-Śpij. W razie czego wiesz gdzie mnie szukać.
-W burdelu?

 W kuchni chłodne płytki drażniły moje bosy stopy. Nalałam soku pomarańczowego do szklanki i usiadłam na blacie stołu i powoli sączyłam napój. Po jakichś 5 minutach Morgenstern dołączył do mnie. Miał na sobie tylko czarne majtki.
-Myślałeś o mnie? Zanim znów się spotkaliśmy w Londynie?- wypaliłam nim zdążyłam ugryźć się w język. Musiałam jednak poznać odpowiedź.
-Tak. Czasami tak. Myślałem sobie "Boże, tamta to dopiero była dziwna"- zaśmiał się lekko bez krzty wesołości
-Mówię serio.
-Czemu się pytasz?
-Chcę wiedzieć czy myślisz o mnie serio. Zamiast odpowiedzieć pocałował mnie. Najpierw delikatnie później badając językiem moje podniebienie. Czułam na swojej tali dotyk jego dłoni. Wziął mnie na ręce i zaniósł do swojej sypialni.

Teraz już nie miałam żadnych wątpliwości.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo prosimy o zostawianie komentarzy pod notkami jeśli wam się spodobało ;) To na prawdę wiele dla nas znaczy 

9.07.2014

Plan



-Mam nadzieję, że chociaż tym razem przygotowaliście szarlotkę Jonathan spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Wyjaśniłam mu, że ostatnio byli złymi gospodarzami i nie mieli żadnego poczęstunku na moje przyjście.
-Wróciłaś. Tym razem z towarzyszem.
-No tak, podobno chcieliście z nim pomówić
-Ja jako przywódca stada chciałbym porozmawiać z Tobą Jonathanie Christoperze Morgensternie w cztery oczy. Zapraszam do osobnego pomieszczenia.
 Blondyn i pijawka wyszli. Nerwy ściskały mi żołądek. Jonathan obiecał mi, że zgodzi się na warunki umowy wampira o ochronie jego stada. Ale to jest Jonathan, jego nie powstrzyma nic jeśli się wkurzy. 
Po jakichś 15 minutach wrócili. Uff, kamień spadł mi z serca- oboje byli uśmiechnięci.
-Satrino, mi Jonathan wszystko wytłumaczył aczkolwiek moi towarzysze nie wiedzą nic. Mogłabyś im wytłumaczyć.
-Jasne. Ustawiacie się w kolejce jak do McDonalda, wyciągacie ręce i jak twardziele nie krzywicie się z bólu gdy tym o to nożem- zademonstrowałam im swoje maleństwo- pobiorę trochę waszej krwi. Jakieś pytania? Nie? Do dzieła.
 Bladoskórzy stanęli w równym rządku oczekując na swoją kolej. Jonathan stał z boku próbując się nie uśmiechać. Gdy pobrałam już krew wszystkich spakowałam pojemniczki z nią do torby. Spojrzałam na zegarek. Jeszcze 30 sekund do reakcji u pierwszej pijawki.
-Więc…- Zaczęłam sama nie wiedząc co powiedzieć.-Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna- 20 sekund- …I ubijemy więcej takich interesów. Do zobaczenia.
-Czekaj!- zawołał za mną ktoś. Cholera, 10 sekund
-Tak?
-To my dziękujemy. Do widzenia.
 Wyszliśmy szybkim krokiem. 5…4…3…2…1… Usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk bólu. No cóż, eliksir działa trochę inaczej na wampiry niż na ludzi.
 Echem potoczył się głuchy huk, po nim kolejny i tak dalej. Wszystkie wampiry upadały. Odgłosy były przeraźliwe, echo sprawiało, że zdawały się 100 razy mocniejsze.
-Cholernie zajebisty jest ten Twój mieczyk.- Usłyszałam głos Jonathana obok mojego ucha.
-Wiem. Jest taki dobry bo jest mój.
-W takim razie wszystko co Twoje jest dobre- powiedział zalotnie przyciszonym głosem.
-Niestety nie będziesz miał okazji sprawdzić swojej teorii w praktyce.
-Jesteś tego całkowicie pewna?- poczułam jak uśmiecha się przy moim uchu.
-Em…- przygryzłam dolna wargę- Nie. Jeśli będziesz niegrzecznym łowcą to może kiedyś… -Wymruczałam leniwym głosem zdając sobie sprawę z tego jak bardzo go kuszę…

                                                                    ***
-Dobrze wiesz że ja zawsze jestem tylko niegrzeczny- powiedziałem jak gdyby nigdy nic, ale w środku aż drżałem z podekscytowania.- Poza tym jeśli dobrze pamiętam mówiłaś że w zamian chcesz rozrywki.
-Nie wypominaj mi moich słów. Ale skoro aż tak bardzo chcesz się na coś przydać, to masz wolną rękę. Działaj.- mówi, po czym przysuwa swoje usta w stronę moich.

 Dzielą nas może milimetry. Od kiedy, kilkanaście godzin temu spotkaliśmy się po tak długiej przerwie, tak naprawdę mało obchodził mnie ten jej plan. Myślałem tylko o tym. Nie mogąc znieść dłużej tej pełnej wyczekiwania chwili, pochyliłem się do przodu i dotknąłem jej warg, swoimi. Najpierw delikatnie, badając jej reakcje. Za chwilę jednak namiętniej i z większą mocą.
-Ale ostrzegam Cię. Mój były narzeczony jest martwy. Podrywasz mnie na własne ryzyko. -wymruczała w przerwie pomiędzy pocałunkami.
-Lubię niebezpieczeństwo.
-W takim razie nie będę stawiała oporu. - Mówiąc to popchnęła mnie na najbliższy mur, badając moje plecy pod koszulką.

 Zamruczałem z przyjemności gdy jej paznokcie zostawiły ślady na mojej skórze. Powoli położyłem ręce na jej talii i uniosłem do góry, a ona oplotła mnie nogami w pasie. Nie zauważyłem na początku, że jest taka malutka. Dzieliło nas prawie 30 centymetrów. Dopiero teraz przyjrzałem się jej oczom.  Są duże i błękitne. Nadają im  pewnego wyrazu.
-Masz naprawdę śliczne oczy- wyszeptałem po czym ponownie ją pocałowałem.

 Nie trwało to niestety długo bo nagle usłyszeliśmy odgłosy dochodzące z fabryki. Opuściłem Satrinę i razem poszliśmy sprawdzić co się dzieje. Stanęliśmy na wprost drzwi, gdy nagle wyszła jedna z pijawek. Odwróciła się do mnie przodem, tak że widziałem jego przekrwione tęczówki. Spojrzał na mnie i powiedział:
-Jestem do twoich usług panie.

Satrina miała racje. Plan się powiódł

2.07.2014

Dawna znajoma



-Witaj Jontahanie. Dość długo czekałam na nasze spotkanie- powiedziała.
  Jej głos wydawał się jeszcze bardziej znajomy niż twarz. I wtedy zrozumiałem skąd ją znam. A więc to ona.  Satrina Saggiogara. Najlepsza przyjaciółka Avis. Są co prawda raptem rok starsze ode mnie i Dominica, ale jak byliśmy mali nigdy nie pozwalały nam wchodzić do ich pokoju.
  Ona zawsze była dziwna.
Znają się z Avis przypuszczam od dziecka, bo od kiedy pierwszy raz przekroczyłem próg ich domu, Satrina już tam siedziała patrząc na mnie z wyższością. Wyraz jej oczu nie zmienił się od tamtego czasu. Cały czas były zimne i przewiercające twoją duszę na wylot. Hah, gdybym ja jeszcze miał duszę.
  Bardzo wyładniała od naszego ostatniego spotkania. Widać Dominic mówił prawdę. Była tak seksowna że stałem tam tylko z niemalże rozdziawioną buzią i gapiłem się na nią. W końcu otrząsnąłem się z „transu” i powiedziałem:
-Bardzo miło Cię znowu widzieć Satrino. - powiedziałem  po czym uśmiechnąłem się łobuzersko
-A więc jednak mnie pamiętasz. Już myślałam że będę musiała Ci podpowiedzieć kim jestem.
  Nigdy się zbytnio nie przyjaźniliśmy. Tak naprawdę to w ogóle się nie przyjaźniliśmy, ale i tak znałem ją zbyt dobrze żeby zapomnieć. Przychodziłem do domu Astaroth'ów codziennie, a dziwnym trafem za każdym razem była tam ona.
-Gdzie byłaś przez cały ten czas?- pytam najmilej jak się da.
-Tu i tam. Sam rozumiesz. Zawsze chciałam zwiedzać świat, wydostać się z tej patologii.
-Więc co Cię sprowadza tutaj? Do Londynu?
-Ty
-Ja? A czego chcesz ode mnie? –dziwię się
-Właściwe pytanie brzmi "Czego Ty możesz ode mnie chcieć.” Mogę udoskonalić Mrocznych Nocnych Łowców. Jedyne czego chce w zamian to zabawa, rozrywka.
-Jak niby zamierzasz tego dokonać?
-Najpierw zabawimy się w ogrodników i wyhodujemy pewną roślinę o magicznych właściwościach. Później wampiry podzielą się z nami swoją krwią i voilá. Możemy to nazwać taką małą witaminka dla naszych Nocnych Łowców
-Wątpię żeby wampiry podzieliły się z nami swoją krwią ale jak chcesz-powiedziałem i już miałem się odwrócić i odejść gdy ona złapała mnie za tył marynarki i odwróciła z powrotem do siebie.

To było dziwne ale mi się spodobało. 
                                                                 ***


Nasze twarze dzieliły centymetry.
Co ja gadam? Milimetry. Czułam na sobie jego oddech, pachniał miętą.
-Nie odwracaj się do kobiety plecami gdy ta nie powiedziała ostatniego słowa. – Powiedziałam akcentując dobitnie każde słowo.
-Myślałem, że już zakończyliśmy rozmowę.- Odpowiedział z delikatnym uśmiechem na ustach. 
-Dopiero teraz zakończyliśmy rozmowę. Przystępujemy do działania. Po pierwsze- idziemy do mojego domu.
  Pociągnęłam go za rękaw marynarki niechcący dotykając jego skóry, mimo chłodnej pogody była gorąca. Podczas drogi opowiedziałam mu trochę co robiłam w ostatnim czasie. Śmialiśmy się przez większość czasu. Skończyliśmy dopiero żartować gdy dotarliśmy do celu. 
-Chodź do sypialni. 
-Nie chce działać na swoją niekorzyść ale czy nie powinniśmy trochę przystopować? Najpierw pogadać zamiast od razu iść do Twojej sypialni? Przewróciłam oczami. Starałam się zachować poważną minę ale nie potrafiłam. 
-Muszę czegoś poszukać w sypialni a nie zostawię Ciebie samego w moim pokoju. Mam dziwne przeczucie, że ukradniesz z piwnicy najlepsze alkohole, uciekniesz i wypijesz je razem z Dominiciem. 
-Wypraszam to sobie. Tyle lat się nie widzieliśmy a Ty nadal się mnie czepiasz, że ukradłem Ci w wieku 10 lat butelkę Whisky? Poza tym stwierdziłaś, że wyglądałem wtedy zabójczo seksownie.- Powiedział puszczając mi oczko. 
-Nie „Zabójczo seksownie” tylko jak by Cię ktoś zabił. Leżałeś na środku podłogi jakbyś miał zaraz zdechnąć. 
-Ale… 
-Chodź. Do. Sypialni. 
-No dobra, dobra kocico. Zawsze lubiłem perswazję.
  Zaprowadziłam go do pokoju. Uklękłam i schyliłam się aby wyciągnąć pudełko spod łóżka. Otworzyłam je i moim oczom ukazał się mały mieczyk. Widząc jego pytający wzrok wyjaśniłam: 
- Rodzinna sztylet. Jest chłonny jak gąbka. Będzie mi dziś potrzebny wywar który czyni ludzi Twoimi poddanymi. 
-Nie wyczaruję Ci go z tyłka. Mam trochę go schowanego u mnie w domu. 
-I właśnie dlatego kochasiu teraz pójdziemy odwiedzić Twoją sypialnię. Ale daj mi tylko sekundkę. Muszę się przebrać.