23.07.2014

Samotne dni



Obudziłam się gdy na dworze jeszcze było ciemno. Budzik wyświetlał godzinę 3:52. Starałam się wstać jak najciszej by nie zbudzić Jonathana. Umyłam zęby, uczesałam włosy, ubrałam się i zostawiłam liścik Morgensternowi. „Wyjeżdżam na parę dni, bądź grzeczny w moim domu. W przeciwnym razie następnym razem obudzisz się z ogolonymi brwiami. Satrina.” Wyprowadziłam walizkę przed dom. Od zimnego powietrza dostałam gęsiej skórki. Księżyc jasno świecił na niebie ukazując dachy innych domów. Ciekawe czy Ci wszyscy śpiący ludzie wyczuwają, że nadchodzi cos potężnego. Nawet głupie i ślepe Clave musi coś podejrzewać. Jonathan jest ostatnio za cichy. A gdy jest cichy to znaczy, że planuje coś wielkiego. Po drodze na lotnisko wstąpiłam do całodobowego sklepu. Kupiłam parę chipsów, batoników musli i wodę gazowaną. 2 godziny później siedziałam już w samolocie. Niestety samolot był tak przepełniony, że musiałam siedzieć obok jakiegoś faceta. To co początkowo brałam za tatuaż wystający sponad kołnierzyka jego fioletowej koszuli okazało się runą. Gadał z kimś przez telefon. Głos wydobywający się ze słuchawki był na tyle głośny bym mogła usłyszeć rozmowę.
-Il check-in inizia alle 13:00
-Ja. Nie. Mówić. Po. Francusku.- Odpowiedział do kobiety z którą rozmawiał i rozłączył się. Spojrzałam na niego z rozbawieniem i zachichotałam.
-Czego się szczerzysz?- warknął nie podnosząc na mnie wzroku.
-Widziałam w swoim życiu wiele idiotów. Po pierwsze to było po Włosku. Po drugie tamta Pani i tak Ciebie nie zrozumiała. Po trzecie grzeczniej proszę się do mnie zwracać. Już chciał mi odpyskować gdy spojrzał na mnie i dosłownie go zatkało. Zaczerwienił się.
 -Przepraszam Panią najmocniej. Miałem ciężki dzień i nie kontroluję swoich emocji.
-Średnio obchodzą mnie pańskie pobudki. Czy to w złym nastroju czy dobrym nalegam aby traktował Pan kobiety z szacunkiem. Otworzyłam gazetę i udawałam, że czytam aby pozbyć się natręta. Po 15 minutach wpatrywania się w obrazki zaczęły mi się one zamazywać przed oczami i zasnęłam. Ze snu obudziło mnie szturchanie w ramię.
-Proszę Pani. Dotarliśmy na miejsce- Powiedziała blond włosa stewardessa. Przetarłam oczy zapominając o makijażu. Super. Pewnie teraz wyglądam jak panda. Za oknem było bladoniebieskie niebo. Powoli wstając z niewygodnego fotela chwyciłam bagaż podręczny i wyszłam stąd. Moje ciało przeszył zimny wiatr. Po odebraniu reszty bagażu ruszyłam w stronę postoju taksówek. Już miałam otworzyć drzwiczki samochodu gdy smukła ręka pociągnęła mnie za ramię. Moim oczom ukazała się blondynka o szaro-niebieskich oczach. Była niższa i chudsza ode mnie. Miała na sobie niebieską bluzkę z długim rękawem i czarne obcisłe jeansy.
 -Skąd wiedziałaś, że tu będę, Avis? Uśmiechnęła się figlarnie.
                                                                   ***
Obudziłem mniej więcej o godzinie 14.
-O kurde- wykrzyknąłem spoglądając na zegarek. Złapałem za spodnie i wsunąłem je pośpiesznie na czarne, markowe bokserki.
-Czemu mnie nie obudziłaś?- wrzasnąłem na cały dom. Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. Pewnie wyszła. Pomyślałem. W sumie to dlaczego ja się tak śpieszę? Zdziwiłem się. Poszedłem więc spacerowym krokiem w stronę kuchni.
-O, Satrina zostawiła liścik- Powiedziałem cicho sam do siebie. Wziąłem jabłko i usiadłem na wyspie kuchennej, zabierając się do czytania. Szybko przeleciałem wzrokiem, tekst napisany na małej, białej kartce.
-Oho- mruknąłem- No wiedziałem, że gdzieś poszła ale nie sądziłem że na tak długi czas… ciekawe gdzie i po co. No cóż, ugryzłem ostatni kawałek owocu i ruszyłem do drzwi. Mam kilka dni dla siebie. Czas zwiedzić trochę ten dom. Pierwsze co, udałem się do salonu. Tam jeszcze nie byłem. Spojrzałem na ogromny telewizor i stojącego pod nim Xboxa, O kurde-pomyślałem-Ona ma tu strzelanki i najnowszą FIFE. No to koniec. Dzwonię po Dominica. Chwyciłem swojego iPhone’a i wybrałem numer przyjaciela, sadowiąc się na wygodnej, skórzanej kanapie. Odebrał już po pierwszym sygnale:
-Jo?-spytał
-Stary, słuchaj mam tu genialne gry na konsolę i wielką paczkę chipsów. Poza tym musimy pogadać. Przyjeżdżaj- usłyszałem charakterystyczny śmiech, a już po chwili melodyjny głos.
-No, niecodziennie dostajesz propozycje pogrania na konsoli z Jonathanem Morgensternem. Co dalej ptysiu? Włączymy sobie My Little Pony i będziemy malować paznokcie?- uśmiechnąłem się do słuchawki.
-Oj, stul pysk frajerze. Albo tu przyjeżdżasz sadzić ze mną stokrotki albo zadzwonię do kogo innego.-Usłyszałem jak Dominic się szczerzy
-No ciekawe do kogo
-No, do tego no, jak mu tam? Oj dobra po prostu przyjedź
-No okej, już jadę. Tylko może podałbyś mi adres?- zapytał drwiąco
-A tak, już- powiedziałem po czym dokładnie określiłem miejsce swojego położenia i rozłączyliśmy się po krótkim „Na razie”. Za jakieś 20 minut usłyszałem dzwonek do drzwi. Poderwałem się ucieszony. Trudno się przyznać ale kocham tego sukinkota jak brata. Otworzyłem drzwi i od razu wybuchnąłem śmiechem widząc jego minę.
-No,no. Tak myślałem że w klitce to ty mieszkać nie będziesz, ale nie sądziłem że będzie to taka willa. Nie ukrywam zdziwienia.
-Dominic. Spójrzmy prawdzie w oczy. Wyglądasz jak srający kot na puszczy- powiedziałem po czym obaj zaczęliśmy się śmiać.
-Ale niestety to nie jest mój dom
-Co? Jak to nie twój?
-Oj coś czuję że czeka nas długa rozmowa- uśmiechnąłem się do przyjaciela i razem weszliśmy do środka.

1 komentarz:

  1. genialny rozdział :)
    Zapraszam do siebie http://pieprzyclogike.blogspot.com Dopiero zaczynamy więc każda krytyka jest dla nas miła abyśmy się mogły poprawić w razie jakiś błędów :)

    OdpowiedzUsuń